piątek, 23 września 2011

Jesień 2011


Jesień zacznie się oficjalnie w piątek 23 września o godzinie 11:05 i będzie trwała do 22 grudnia, wtedy też zacznie się astronomiczna zima.

środa, 21 września 2011

Sprzęt (5)



Logitech G510 - to klawiatura stworzona z myślą o graczach, choć nie tylko; nareszcie bez problemu będę grał i pisał z użyciem m. in. podświetlanych klawiszy.


A oto specyfikacja Logitech G510:

Wyświetlacz LCD GamePanel™

Informacja zapewni Ci kontrolę, nie tylko w grze. Wyświetlacz prezentuje statystyki gry, informacje systemowe, dane komunikacji VoIP i inne w czasie rzeczywistym.


Podświetlenie z możliwością dostosowania kolorów

Podświetlenie klawiszy można spersonalizować w celu dopasowania klawiatury do komputera i akcesoriów do gier. Dzięki tej funkcji można łatwo znaleźć klawisze nawet w ciemnościach.


Zintegrowane audio USB

Słuchawki i mikrofon mają osobne gniazda i przyciski wyciszania. Dzięki temu dowolny analogowy zestaw słuchawkowy wyposażony we wtyczki 3,5 mm może być używany jako urządzenie audio USB zapewniające cyfrową łączność bez zakłóceń.


18 programowalnych klawiszy G

Do każdego klawisza można przypisać trzy makra na klawisz. Dzięki temu możesz skonfigurować nawet 54 niepowtarzalne funkcje w grze, w tym pojedyncze naciśnięcia klawiszy, złożone makra i zawiłe skrypty LUA. Makra można również tworzyć w trakcie gry.


Łączność full-speed USB

Odświeżanie stanu klawiszy przebiega z częstotliwością 500 Hz (co dwie milisekundy), czyli cztery razy szybciej niż w innych klawiaturach dla graczy. Zapewnia to skuteczność wymaganą wtedy, gdy liczy się każda milisekunda.


Kombinacje klawiszy

Jednocześnie możesz nacisnąć pięć dowolnych klawiszy, a wszystkie zostaną rozpoznane. Dzięki temu możesz robić więcej naraz.


Tryb gry/pulpitu

Klawisze Windows i menu kontekstowego możesz łatwo wyłączyć, aby uniknąć przypadkowych zakłóceń gry.


Natychmiastowy dostęp do multimediów

Wygodne przyciski sterowania zapewniają błyskawiczny dostęp do opcji sterowania głośnością i odtwarzania multimediów.


Prosty układ klawiszy

Klawiatura o znanym układzie zawiera klawisze o pełnej wysokości oraz standardowo rozmieszczone klawisze Enter, sześć klawiszy z PageUp/PageDown i klawisze strzałek.

niedziela, 11 września 2011

11.09.2001 - 11.09.2011

Najlepiej wszyscy pamiętają skoczków. "Ten obraz stale błąka się w mojej pamięci od 11 września 2001 roku. Kobiety i mężczyźni, którzy przed piekłem z paliwa samolotów, ognia, żaru i dymu uciekali, skacząc na dół. Przecinali czyste, błękitne niebo. Niektórzy byli sami. Niektórzy skakali w parach. Niektórzy próbowali robić spadochrony z rzeczy, które mieli pod ręką - zasłon czy kawałków materiału. Pewna kobieta kurczowo trzymała w locie torbę, zapewne myśląc, że przyda jej się, gdyby jakimś cudem żywa wylądowała na ziemi. Telewizja zamieniła ich śmierć - najbardziej intymne ze wszystkich odejść - w akt publiczny, narodowy, globalny" - pisze w ostatnim "New Yorkerze" Edwidge Danticat, pisarka z Haiti.

Pierwszy samolot wbił się w północną wieżę World Trade Center między 94. a 98. piętrem. Zniszczył wszystkie trzy klatki schodowe, które prowadziły na dół, powyżej nikt nie miał szans. Los lokatorów wyższych pięter został przypieczętowany jeszcze w 1968 roku, kiedy w Nowym Jorku złagodzono przepisy budowlane. Od tamtej pory wystarczyło, żeby w wieżowcach były tylko trzy ewakuacyjne klatki schodowe. Wieże WTC, oddane do użytku na początki lat 70., zbudowano już według nowych przepisów. Empire State Building, który oddano w 1931 roku, ma aż pięć klatek schodowych (na niższych poziomach nawet dziewięć) i dodatkowo szyb pożarowy.

Wielu widzów oburzało się na amerykańskie telewizje, że pokazywały skoczków. "To były głęboko poruszające sceny, ale najlepiej przekazywały prawdę tamtego dnia" - uważa Danticat.

***

Po eksplozji w wieży północnej co bardziej przezorni pracownicy wieży południowej postanowili się na wszelki wypadek ewakuować. Stanley Praimnath jako wiceprezydent japońskiego banku Fuji, który miał swoje biura na 81. piętrze, natychmiast wstał od biurka, złapał lokalną windę na 78. piętro, a stamtąd pojechał ekspresem na sam dół, do lobby budynku. Tam spotkał kilkunastu menedżerów innych banków. Zmierzali do wyjścia, kiedy zatrzymali ich ochroniarze.

- Panowie, gdzie się wybieracie? - zapytał ochroniarz.

- Widzieliśmy kulę ognia w wieży północnej - odpowiedział Praimnath.

- Ale tutaj wszystko jest w porządku - stwierdził ochroniarz. - Wracajcie do swoich biur. Budynek jest bezpieczny!

Praimnath miał wątpliwości. Zaproponował kolegom, żeby może dzisiaj wziąć wolne i już nie wracać na górę. Ale patrzyli nań jak na raroga, więc wrócił do windy. W gabinecie na 81. piętrze siedział kilka minut, aż zaraz po dziewiątej zadzwonił telefon. Jego dobry znajomy z oddziału z Chicago, który słyszał już o wybuchu w wieży północnej, chciał się upewnić, że z Praimnathem wszystko w porządku.

- Tak, nic mi nie jest - odparł Praimnath, zerkając przez okno, z którego miał widok na port i Statuę Wolności.

Tym razem zobaczył coś jeszcze. Samolot pasażerski, który powoli, ale nieubłaganie zbliżał się do jego gabinetu. Był coraz większy i większy, aż wreszcie Praimnath rzucił się pod biurko, prosząc Boga o pomoc. Boeing 757 linii United Airlines wbił się dokładnie w 81. piętro, siejąc zniszczenie cztery piętra w górę i w dół.

Wieżowiec mocno przechylił się w bok, co przeraziło Briana Clarka, wiceprezydenta Euro Brokers z 84. piętra, który akurat wyszedł z gabinetu dodać otuchy koleżance. Koleżanka urzędowała w rogu najdalszym od uderzenia i widziała przez okno skoczków z wieży północnej.

Skulony pod biurkiem Praimnath przeżył, choć ledwie sześć metrów od siebie dostrzegł duży fragment skrzydła. Na czworaka przemierzył 81. piętro i stwierdził, że jest jedynym, który jakimś cudem pozostał przy życiu. Wejście do najbliższej klatki schodowej było zablokowane fragmentami zawalonego sufitu, dlatego zaczął krzyczeć "Ratunku!".

Miał podwójne szczęście. Po pierwsze, samolot uderzył w róg wieży południowej i jedna z trzech klatek schodowych nie została zniszczona. Akurat przed nią stał. Po drugie, usłyszał go Clark, który w towarzystwie pięciu osób schodził klatką w dół.

Clark pomógł przekopać się Praimnathowi przez rumowisko i razem ruszyli dalej. Pozostała piątka - czterech mężczyzn i kobieta - postanowiła iść w górę. Chcieli dostać się na dach, bo mieli nadzieję, że tam będzie można normalnie oddychać (w klatce było mnóstwo dymu) i że zabiorą ich helikoptery. Nie wiedzieli, że wyjścia na dach zostały kilka lat wcześniej zamknięte. Zginęli wszyscy poza Ronem DiFrancesco, który wspiąwszy się kilka pieter, zmienił zdanie i ruszył z powrotem w dół.

Clark i Praimnath schodzili, mijając po drodze ludzi, którzy postanowili iść na górę - żeby się ratować lub pomóc kolegom. Na 31. piętrze nie było już dymu. Weszli do jednego z biur, znaleźli telefon i zadzwonili do domów. A potem na 911, żeby poinformować o potrzebujących pomocy na wyższych piętrach.

Podobnie jak wszyscy inni nie zdawali sobie sprawy, że muszą jak najszybciej uciekać z budynku. Wieża południowa, choć trafiona 16 minut później, zawaliła się pół godziny wcześniej niż północna. Jej mieszkańcy i ratownicy mieli na ewakuację tylko 56 minut.

Clark i Praimnath zdążyli. Byli wśród czterech cudownie ocalonych, którzy mieli biura na 81. piętrze lub wyżej, ale przedarli się jedyną klatką schodową w dół. DiFrancesco wyszedł wkrótce za nimi, cztery minuty przed zawaleniem się wieży. Nie zdążył odejść na bezpieczną odległość i gruzy walącego się budynku mocno go poraniły.

Clark i Praimnath byli już dalej. Kiedy zapadała się wieża południowa, wpatrywali się w nią jak zahipnotyzowani.

Dziecięca kartka z 2001 r. ''dla naszych bohaterów''
Dziecięca kartka z 2001 r. ''dla naszych bohaterów''

Widok na Manhattan i płonące wieże,  11.09.2001
Fot. Marty Lederhandler AP
Widok na Manhattan i płonące wieże, 11.09.2001


***


Po 11 września socjologowie odnotowali zaskakujące zjawisko, a mianowicie - gwałtowny wzrost optymizmu Amerykanów. Aż dwie trzecie ankietowanych twierdziło kilka dni później, choć jeszcze nie opadły pyły w Nowym Jorku, że kraj jest na dobrej drodze.

Wyjaśniano, ze jest to wynik unikalnego poczucia wspólnoty narodowej. Do dzisiaj niektórzy z rozrzewnieniem wspominają tamte dni jako ostatnie, w których Ameryka była zjednoczona.

Dziś po dawnym optymizmie nie zostało wiele. Już tylko 28 proc. badanych uważa, że Ameryka zmierza w dobrym kierunku, przeciwnego zdania jest 63 proc.

"New York Times" przeprowadził niedawno badanie stanu ducha nowojorczyków po 10 latach. 79 proc. z nich uważa, że miasto już zawsze będzie zagrożone atakiem terrorystycznym. Jedna czwarta przyznaje, że jest negatywnie nastawiona do muzułmanów. Ale poziom lęku spada. Jeszcze pięć lat temu 57 proc. twierdziło, że atak jest prawdopodobny w ciągu kilku miesięcy, teraz już tylko 38 proc.

Prawie 60 proc. nowojorczyków uważa, że trzeba co roku świętować rocznicę zamachu, choćby po to, żeby następne pokolenia pamiętały skoczków i bohaterów, którzy pospieszyli na pomoc uwięzionym w wieżach. 10 proc. mieszkańców miasta postuluje, żeby rocznic już nie obchodzić.

Przy okazji 10. rocznicy zamachów odżyły spory o przyczyny kryzysu ekonomicznego i mentalnego, w jakim znalazła się Ameryka. Niektórzy jego genezy szukają w zamachach Al-Kaidy, ale obwiniają również amerykańskich polityków.

***

Jak wyliczył "New York Times", wojna z terrorem, środki bezpieczeństwa podjęte po 11 września i straty związane z zamachami pochłoną łącznie 3,3 bln dol., czyli prawie tyle, ile wynosi roczny budżet rządu USA. To jedna czwarta amerykańskiego długu publicznego. Tym samym Al-Kaida poważnie nadwerężyła USA również finansowo, co zresztą było jednym z jej celów.

W 2004 roku Osama ben Laden ogłosił w internecie, że zamierza doprowadzić Amerykę do bankructwa. Miał zamiar to zrobić przy śmiesznie małych nakładach. Szacuje się, że przygotowanie zamachów 11 września kosztowało Al-Kaidę około pół miliona dolarów. Zatem na każdy dolar wydany przez terrorystów przypada 6,6 mln dolarów wydanych na operacje antyterrorystyczne, wojny i naprawę zniszczeń. Wojna z terrorem była zapewne najbardziej asymetryczną ze wszystkich wojen w historii świata.

Dlatego, jak argumentują krytycy George'a Busha, reakcja Ameryki była przesadna i przyczyniła się do jej obecnych kłopotów finansowych. - Znaleźliśmy się jako naród w ciężkim stresie i próbowaliśmy się leczyć, wydając bajońskie sumy na rozwiązanie problemu - mówi David Rothkopf, który napisał książkę o amerykańskiej Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Jeszcze kilka lat po zamachach nikt nie miał pojęcia, że wydatki będą tak gigantyczne. Dyrektor Narodowej Rady Ekonomicznej Lawrence Liddsey został zwolniony ze stanowiska w 2002 roku, ponieważ wyliczył, że wojna z Irakiem będzie kosztować od 100 do 200 mld dol., co wydawało się wszystkim sumą trzykrotnie zawyżoną. Urząd ds. Zarządzania i Budżetu twierdził, że inwazja na Irak będzie kosztowała od50 do 60 mld. Przeciwni wojnie Demokraci straszyli, że pochłonie aż 93 mld. W rzeczywistości pochłonęła 800 mld w bezpośrednich wydatkach na operacje militarne (bez uwzględnienia np. kosztów leczenia i utrzymywania kalekich weteranów). Rachunek ciągle rośnie.

***

Przesadna była też, zdaniem niektórych, retoryka prezydenta Busha i jego otoczenia. Chodzi szczególnie o termin "wojna z terrorem", którego Barack Obama zakazał swoim podwładnym używać. "Sami siebie sterroryzowaliśmy wojną z terrorem" - pisał w marcu 2007 roku Zbigniew Brzeziński w "Washington Post". I dalej: "Wojna z terrorem wytworzyła w Ameryce kulturę strachu. Te trzy słowa, powtarzane przez administrację Busha jak mantra od strasznych wydarzeń 11 września, mają szkodliwy wpływ na amerykańską demokrację, na amerykańską psyche i na naszą pozycję w świecie. Zniszczenie, jakie te trzy słowa wywołały - a mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem autodestrukcji - są nieskończenie większe, niż w najdzikszych marzeniach oczekiwali terroryści Al-Kaidy, kiedy w dalekich jaskiniach Afganistanu knuli zamachy przeciw nam. Psychoza strachu, którą owe trzy słowa wytworzyły, utrudnia logiczne myślenie i potęguje emocje, dzięki czemu polityczni demagodzy mogą łatwiej przekonać opinię publiczną do swojej (wojowniczej) polityki".

***

Najzagorzalsi zwolennicy Busha bronią wojny z terrorem. Charles Krauthammer pisał w tym tygodniu w "Washington Post": "Nowa mądrość na temat 11 września jest taka, ze sami stworzyliśmy dekadę strachu, że nasza reakcja na 11 września była przesadna, bo Al-Kaida okazała się papierowym tygrysem i nigdy nie zorganizowała drugiego ataku. Że sami doprowadziliśmy kraj na skraj bankructwa, osłabiliśmy morale Amerykanów i przez nas Ameryka chyli się ku upadkowi.

Sekretarz obrony mówi, że Al-Kaida jest na skraju strategicznej klęski. Prawda. Ale dlaczego? Sama się spontanicznie nie podpaliła. Dziesięć lat po tym, jak Osama ben Laden ogłosił się emirem radykalnego islamu i został bohaterem dżihadu, którego imieniem nazywano dzieci w całym świcie muzułmańskim, był już tylko nędznym starcem oglądającym cień samego siebie na tanim telewizorze w pokoju z czterech betonowych ścian. Co zmieniło silnego konia w słabego? Totalna i bezwzględna wojna z terrorem, systematyczna kampania prowadzona na całym świecie, z każdym rokiem coraz bardziej efektywna i zabójcza, którą teraz niektórzy nazywają »przesadną «.

To fakt, jesteśmy coraz bliżej bankructwa. Ale wojna z terrorem ma z tym tyle samo wspólnego, co plamy na Słońcu. Winić trzeba raczej ryzykowne pożyczki hipoteczne promowane przez rząd federalny, chciwych bankowców, naiwnych kupców domów.

Nasza odpowiedź na 11 września była historycznym sukcesem. Atak był drugim Pearl Harbor, ale tym razem wróg nie miał stałego adresu. Nie było Tokio. Dlatego wojna nie skończyła się po czterech latach. To była niekonwencjonalna wojna z niekonwencjonalnym wrogiem ukrywającym się w środku społeczności religijnej muzułmanów na całym świcie. A mimo tego w ciągu dekady udało nam się tego wroga niemal zupełnie rozbroić i pokonać".

***

Długo zastanawiano się, co zrobić z gigantyczną dziurą, która została na Manhattanie po World Trade Center. Jedni chcieli nie budować tam nic. Inni uważali, że trzeba tam jak najszybciej przywrócić życie, stawiając nowe, jeszcze wspanialsze od zniszczonego, centrum biznesowe, inaczej dziura ponuro zaciąży nad całym miastem i nigdy nie pozwoli mu wyleczyć się z traumy. Projekt Daniela Libeskinda, który przyjęto w 2003 roku (a potem wielokrotnie zmieniano), miał pogodzić obie strony. Miejsca, w których stały dwie wieże, zamieniono w dwa kwadratowe baseny z wodą, które stały się centrum minimalistycznego mauzoleum. Nazwiska ofiar umieszczono na murku z brązu, a otoczenie basenów zadrzewiono. Wznoszony obok nowy drapacz chmur, nazywany 1WTC, ma już 80 pięter i wkrótce stanie się najwyższym budynkiem w Nowym Jorku (docelowo będzie miał 540 metrów, a dokładnie 1776 stóp - na pamiątkę daty podpisania amerykańskiej Deklaracji Niepodległości).

Mauzoleum zostanie oficjalnie otwarte teraz, na 10. rocznicę. Ale turyści odwiedzają je już od dawna. W książce „Tower stories. Oral history of 9/11" anonimowo wypowiada się w tej sprawie policjant z Nowego Jorku, od 18 lat w wydziale zabójstw, który 11 września był pod wieżami WTC, a potem prowadził śledztwo w sprawie zamachu: „Czuję się osobiście dotknięty rampą widokową, którą tam wybudowali. Może będą im tam sprzedawać bilety? Co to, kurwa, jest? Może jestem przewrażliwiony, ale to miejsce to dla mnie gigantyczny grobowiec. Jestem osobiście dotknięty, kiedy te szumowiny z Europy przychodzą tu pstrykać zdjęcia, jakby to był jakiś pieprzony cyrk albo karnawał. Chciałbym im wtedy powiedzieć: »Czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, co tutaj widzicie? «. Ale co mogę zrobić? Taka jest ludzka natura. Zawsze i wszędzie można trafić na dupka".

Źródło: Gazeta Wyborcza z dnia 11.09.2011 r.